23 NIEDZIELA ZWYKŁA

Iz 35,4-7a * Jk 2,1-5 * Mk 7,31-37

Podczas czytania dzisiejszej Mszy świętej słyszeliśmy najpierw zapowiedź: „Wtedy przejrzą oczy niewidomych i uszy głuchych się otworzą. Wtedy chromy jak jeleń wyskoczy i język niemych wesoło krzyknie” (Iz 35, 5-6a). Opowiadanie o uzdrowieniu głuchoniemego jest informacją o spełnieniu się tej zapowiedzi. Kończy się ono słowami wielkiego zdumienia: „Dobrze uczynił wszystko. Nawet głuchym słuch przywraca i niemym mowę” (Mk 7,37).

To oznajmienie kojarzy się nam z zakończeniem opisu stworzenia w pierwszym rozdziale Księgi Rodzaju: „A Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre” (1, 31a). To bardzo dobre dzieło Pana Boga ludzie w znacznej mierze zubożyli, pomniejszyli. Potrzebna była i jest potrzebna wielka naprawa. Podejmuje ją Syn Boga, który stał się człowiekiem. Opowiadanie o uzdrowieniu głuchoniemego wskazuje na jeden z wielu znaków tej naprawy.

Słowa dzisiejszej liturgii w dalszym ciągu rozważania spróbujemy odczytać, odwołując się do ludzi żyjących w różnych epokach: najpierw‹ do czternastowiecznego mistyka z Nadrenii, następnie do św. Augustyna: z Hippony i wreszcie do naszej pisarki, Marii Kuncewiczowej.

Sięgam po gruby tom „Kazań” Jana Taulera, urodzonego około tysiąc trzechsetnego roku w Strassburgu. Był on jednym z trzech mistyków nadreńskich, dominikanów – obok Mistrza Eckharta i błogosławionego Henryka Suzo. Ich dzieła przełożył, opracował i opublikował w Wydawnictwie „W Drodze” ojciec Wiesław Szymona. Jedno spośród wielu kazań Jana Taulera nawiązuje wprost do ewangelicznego opowiadania o uzdrowieniu głuchoniemego: „Trzeba zbadać bardzo dokładnie, co czyni człowieka głuchym. Nasi najstarsi przodkowie, pierwsza ludzka para, stali się głusi przez to, że nakłonili swe uszy na podszepty Nieprzyjaciela. Za nimi również my staliśmy się głusi i dlatego nie możemy usłyszeć ani zrozumieć słodkich natchnień Słowa Przedwiecznego. A przecież wiemy, że Słowo Przedwieczne znajduje się w naszej głębi tak niewymownie blisko nas i w nas, że sam nasz byt, nasza własna natura, nasze myśli, wszystko co możemy nazwać, wypowiedzieć i pojąć, nie jest nam tak bliskie i tak w nas obecne, jak Słowo Przedwieczne. Ono też nieustannie mówi w człowieku. Ale ten nie słyszy tego wszystkiego z powodu wielkiej głuchoty, którą został dotknięty” (381).

Mistyk z Nadrenii przenosi całe wydarzenie na płaszczyznę ducha. Pisze dalej w swoim kazaniu o tym, jak się dokonuje proces głuchnięcia, gdy człowiek zaczyna pertraktować z Nieprzyjacielem. Wtedy wchodzi w niego zgiełk świata. Człowiek przestaje słyszeć Boga. A sposobem otwarcia się na Słowo Przedwieczne jest modlitwa jako znak czynnej miłości Boga i bliźniego. Gdy człowiek troszczy się o skupienie, modlitwę i czynną miłość, Pan przychodzi do niego, dotyka jego ucha, przez co człowiek naprawdę odzyskuje słuch; śliną zwilża jego język i człowiek zaczyna mówić. Dzieją się w nim cudowne sprawy.

Zwycięstwo nad głuchotą człowieka łączył z miłością św. Augustyn niemal na tysiąc lat przed Taulerem. Brewiarzowa antyfona w dniu wspomnienia św. Augustyna, 28 sierpnia, przypomniała nam słowa z ,,Wyznań”: ,,Późno Cię ukochałem, Piękności dawna i zawsze nowa, późno Cię ukochałem. Przemówiłeś, zawołałeś i pokonałeś moją głuchotę”.

Znamienna skarga wielkiego konwertyty: Za późno ukochałem Boga. Zbyt długo byłem głuchy.

Można również boleć z tego powodu, że za późno poznało się, a co za tym idzie, niedostatecznie ukochało człowieka. W szóstym liście do Jerzego Maria Kuncewiczowa pisze: „Jerzy, jak bardzo niezwykłym byłeś człowiekiem, poznaję za późno. Stąd nieuleczalny żal do siebie za brak zrozumienia dawniej, a teraz za nieśmiałość we wnioskach ze wspólnego życia. Dedykacja na twojej książce ,,Wieczna przemienność”, wydanej w Warszawie w roku 83, oszołomiła mnie. Napisałeś: ‹‹Nie mogłem zaznać większej łaski Bożej ani większej dobroci losu jak nasz związek. Proszę Ojca naszego o utrzymanie go w każdej formie bytu››”.

A oto jakby komentarz pisarki do przytoczonych przed chwilą słów: „Wiem i zawsze wiedziałam, że nasz związek, mimo jego trudności, był dla mnie wielką ‹‹dobrocią losu››, ale o ‹‹łasce Bożej» nie mówiło się między nami. Do mnie religia przychodziła od oporu do oporu, powoli, jak obowiązek sumienia raczej niż nadzieja szczęśliwości. A ty? Kiedy zaczęłam regularnie bywać na Mszy, ty mi czasami towarzyszyłeś. Widziałam, że z liturgią byłeś obeznany, zachowywałeś się poprawnie, z pewną jak gdyby sympatią dla obrządku i dla sąsiadów. Komentarzy nie było. Późniejsze nasze Msze we Francji, Anglii i Ameryce wspominam jako manifestacje polskości, nie zaś potrzeby metafizycznej. Dopiero podczas ostatnich dziesięciu zim rzymskich, które spędzaliśmy przeważnie w pensjonatach sióstr katolickich, objawiła mi się tajemnica wiary tych ludzi, którzy idą w imię Pańskie (…) Nie podejrzewałam, że ty byłeś po ich stronie. Teraz jest to dla mnie jasne: przecież zawsze byłeś odważny w przybieraniu postaw trudniejszych od marzenia. Także nie usiłowałeś tłumaczyć niewyrażalnego na wyrażalne. Więc dlaczego nie praktykowałeś jak ortodoksyjny katolik? Chyba przez niechęć do łatania gestami braków wyobraźni. Przez nieczułość na symbole”.

„Listy do Jerzego”, będące rodzajem wyznania wiary, napisała Kuncewiczowa już po śmierci męża. W tym szóstym, z którego przytoczyłem fragmenty, autorka opowiada, jak od pierwszej Komunii czekała na cud, żeby poczuć w Hostii smak Ciała i Krwi. I zapytuje: ,,Czyżby to było cudem, że nie czując smaku Ciała i Krwi Pańskiej staram się żyć tak, jak gdyby ten smak był mi znany?” I jeszcze dodaje: „Ty się, Jerzy, uśmiechasz, ty już znasz wszystkie smaki”. A więc jeszcze jedno wyznanie pisarki, że w pośmiertnym życiu zmienia się zasadniczo nasze poznanie rzeczywistości. Pan Bóg otwiera nie tylko oczy i uszy – jak zapowiada Izajasz – ale daje poznać wszystkie smaki, dokonuje przemiany całej naszej istoty.

Jest to jednak śpiew przyszłości, nazywanej wiecznością. Wszyscy uczestniczący w tej Mszy świętej ~ zarówno w warszawskim kościele Św. Krzyża jaki przy radioodbiornikach – wszyscy pozostający po tej stronie życia czy śmierci, jesteśmy jeszcze zanurzeni w doczesności, która wchodzi w usta, uszy, oczy. Często powoduje niesamowity zamęt i zgiełk, i drapieżne współzawodnictwo, żeby utrzymać się na powierzchni, i złudzenie nieśmiertelności. Wśród tej wrzawy trudno usłyszeć Boga.

Dziś jest pierwsza niedziela roku szkolnego i oczywiście także katechetycznego. Stajemy wszyscy przed niełatwym zadaniem kształtowania postaw dzieci i młodzieży. Nie jest to dla nikogo tajemnicą, że we współczesnym stechnicyzowanym i skomercjalizowanym świecie młodzi są naprawdę biedni. To, co im proponują dorośli w różnych programach telewizyjnych, komputerowych, w niektórych podręcznikach, jest propagandą antywartości. Powstaje pytanie: Komu zależy na tym, żeby demoralizować młodych i starszych? Konieczna jest powszechna mobilizacja, potrzeba takiego klimatu, chyba jakiegoś uciszenia, w którym człowiek byłby zdolny usłyszeć drugiego człowieka i oczywiście Boga. Oby w tym roku szkolnym udało się zjednoczyć wysiłki pracowników Ministerstwa Edukacji Narodowej, nauczycieli, rodziców i wszystkich odpowiedzialnych ludzi, żeby dźwigać naszą młodzież, cały nasz kraj.

Po wyrażeniu tego wielkiego pragnienia zakończymy rozważanie mszalne, tak jak sześć i pół wieku temu zakończył swoje kazanie mistyk, dominikanin, Jan Tauler:

„Niech nasze uszy będą naprawdę tak otwarte, żebyśmy mogli usłyszeć w nas Słowo Przedwieczne. Niech nam Bóg do tego dopomoże. Amen”.

 

7 września 1997                                    o. Mirosław Paciuszkiewicz SJ