Słoneczny, ale chłodny niedzielny poranek, niezapowiadający powrotu myślami do smutnych wspomnień z dzieciństwa, wczesnej młodości i wieku dojrzałego. Staję przed drzwiami kościoła i czytam kilka razy z niedowierzaniem dwa umieszczone obok siebie nekrologi informujące o odejściu znanych mi osób. Jedna to mój spowiednik, ksiądz Mirosław Paciuszkiewicz, druga to znakomita lekarz pediatra Maria Żychowska-Banach. Dwie osoby, zapewne nie tylko dla mnie wyjątkowe, które poświęciły swoje życie dla dobra ludzi, nie oczekując nic w zamian. Z księdzem Mirosławem spotkałam się tylko jeden raz osobiście, na wielogodzinnej rozmowie. Potem widywałam go odprawiającego Msze święte, siedzącego w konfesjonale, podpisującego swoje książki. Ostatni raz podczas uroczystości Zmartwychwstania Pańskiego. Widziałam słabość i cierpienie na jego twarzy, wiedziałam, że gaśnie. Modliłam się o poprawę stanu jego zdrowia, prosząc dobrego Boga, aby pozwolił mu jeszcze na pełnienie posługi duszpasterskiej. Spotkaliśmy się tylko raz, a ja po pierwszej rozmowie wiedziałam, że to jest mój opiekun duchowy – mój spowiednik.
Życie jest trudne i pokrętne są losy ludzkie, ale zawsze przychodzi czas na refleksję, zadumę, szukanie odpowiedzi na wiele trudnych pytań. Skąd wziął się wszechświat i wszystko, co istnieje? Czy jest Bóg? Kim jest człowiek? Jaki jest sens i cel życia ludzkiego? Czym jest dobro i zło? Jak człowiek powinien postępować? Przychodzi też czas powrotu do Boga, jeżeli się na drodze życia zagubiliśmy. Dzięki księdzu Mirosławowi odnalazłam drogę do Boga i swoje miejsce w społeczności parafialnej.
Wiele lat temu szukałam wśród osób zaangażowanych w pracę na rzecz parafii kogoś, kto wskazałby mi osobę duchowną, która znalazłaby dla mnie czas. Podano mi telefon do księdza Mirosława Paciuszkiewicza, z którym umówiłam się na rozmowę w celu wyjaśnienia wielu nurtujących mnie wówczas problemów. Pamiętam doskonale ten dzień. Był to listopad, zimno, wietrznie, lał deszcz, a ja, zdenerwowana, z kwiatami w rękach, szłam na pierwszą dla mnie bardzo ważną rozmowę z duchownym, którego znałam z opowiadań i z widzenia.
Usiedliśmy naprzeciwko siebie: ja zdystansowana, sztywna z lęku, i on – ksiądz o dobrotliwej twarzy (już wtedy schorowany), pełen ciepła, życzliwości, wzbudzający zaufanie od pierwszego spojrzenia. Nie pamiętam pytania, ale wiem, że to tylko ja mówiłam, a on ze spokojem i skupieniem słuchał. Nie zadawał żadnych pytań. Nie krytykował, nie oceniał, nie ferował wyroków i nie chciał na siłę zastąpić Pana Boga. Opowiadałam o swoim nieciekawym dzieciństwie, niskiej samoocenie, słabej pozycji w szkole, trudnym małżeństwie, niespełnionych nadziejach i niezrealizowanych marzeniach. Kiedy przerywałam tę przygnębiającą i bardzo osobistą opowieść, słyszałam: „Mów dalej…” Mówiłam o teraźniejszości, o tym, czym się zajmuję, opowiadałam o swoich pasjach i o szukaniu drogi do Boga. I wtedy padło pytanie: „Czy chcesz się wyspowiadać?” Doskonale pamiętam moją bez chwili wahania odpowiedź: „Tak”, i to, jak dalej mówiłam z niepokojem w głosie „Ja nie umiem,. Nie potrafię. Od wielu lat nie spowiadałam się”. Wtedy usłyszałam ciepły i spokojny głos Księdza” Ja cię nauczę. Ja ci pomogę”.
To była spowiedź z całego dotychczasowego życia dojrzałej kobiety, która wiele przeszła. Po tej rozmowie i spowiedzi poczułam się inna, lepsza, spokojniejsza, wolna. Kiedy dziękowałam za rozmowę i poświęcony mi czas, usłyszałam z ust Księdza: „Bóg chce takich ludzi, jak Ty. Jesteś dobrą, mądrą, zahartowana życiowo kobietą. Oddaj ludziom to, co dobrego zaznałaś od innych.”
Kiedy wręczyłam przyniesione ze sobą kwiaty, ksiądz Mirosław stał zażenowany i zaskoczony. Powiedział, że nie wie, za co – ale ja wiedziałam. Wracałam czarną nocą do domu, w strugach deszczu, płacząc ze szczęścia i nie mając siły otworzyć parasola. Weszłam do mieszkania i dziękowałam Bogu, że na mojej drodze postawił Spowiednika, który wskazał mi tę jedną i właściwą drogę- drogę do Boga.
Dziękuję Ci, Boże, za to, że na mojej drodze postawiłeś księdza Mirosława, i za to, że obdarzyłeś go dobrocią, mądrością i życzliwością. Dziękuję za przyjaźnie wyciągnięte dłonie do wszystkich stojących na jego duszpasterskiej drodze.
Księże Mirosławie, byłeś, jesteś i będziesz nie tylko dla mnie przewodnikiem duchowym, mimo że nie ma Cię wśród nas. Do zobaczenia i spotkania w domu Pana, ale wtedy ty będziesz opowiadał, a ja będę słuchała.
Biuletyn Sanktuarium XII/2010