Mój brat Mirosław od najmłodszych lat bardzo interesował się sportem i czynnie uprawiał kilka nawet bardzo niebezpiecznych dyscyplin.
We wspomnieniach rodzinnych zachowały się jego skoki wzwyż, które omal nie zakończyły się tragicznie. W drzwiach budynku gospodarczego brat rozwiesił sznurek służący do skakania. Jeden ze skoków okazał się rekordowy i zakończył się uderzeniem głowy w futrynę drzwi i wielkim guzem.
Mirosław wraz z kolegami ze szkoły rozciągał siatkę nad wjazdem do posesji rodziców w Rościszewie. Tam odbywały się pierwsze treningi w piłce siatkowej. Uprawiał też inne dyscypliny sportowe nie wymagające odpowiedniej infrastruktury, jak skoki w dal, rzut kulą itp.
W dorosłym już życiu, jako duszpasterz akademicki, uczestniczył w rajdach rowerowych wraz z księdzem Tadeuszem Rutowskim z Płocka i z proboszczem Parafii w Soczewce k/Płocka, księdzem Kondrackim. Pierwsza wyprawa prowadziła z Płocka na południe Polski − do Jasła, Krosna, Miejsca Piastowego, Rzeszowa, a potem była wspólna jazda po Mazowszu. Druga wyprawa prowadziła na północ – do Świętej Lipki, Ostródy, stamtąd do Tolkmicka, potem do Krynicy Morskiej i z powrotem do Płocka.
Mój brat brał udział w spływie po Jeziorach Mazurskich od Nidy po Bełdan i dalej jeszcze.
Jednak największą jego pasją sportową była siatkówka i chodzenie po górach. Swoje wyczyny sportowe opisał między innymi w opowiadaniach “Sześciodniówki”i “Z Wołoszynem na Wołoszynie”.
Z grupami z Przymierza Rodzin uczestniczył w wyprawach górskich w Sudety, Tatry Zachodnie i Tatry Wysokie, gdzie przeszedł całą Orlą Perć, z Wołoszynem włącznie, z zejściem do Doliny Waksmundzkiej.
Z grupą od Świętej Anny “Warszawskiej” przeszedł grzbietami Karkonoszy i szlakiem Zamków Piastowskich. W swoich ukochanych Bieszczadach dotarł niemal na wszystkie szczyty. Na Rozsypańcu czy Haliczu, w siedemdziesiątą rocznicę urodzin, zakończył swoją przygodę z wędrowaniem po górach, ukochanych Bieszczadach.
Pamiętam nasze wspólne wakacje, było to chyba w 1990 roku. Mirosław zaproponował mnie, rodzonemu bratu, dwutygodniowy pobyt w Zakopanem. Jak przystało na jezuitę, zamieszkał w klasztorze Jezuitów na „Górce”, w którym zatrzymywał się zawsze przed wyprawami w Tatry Wysokie. Ja nocowałem w jednym z pokoi gościnnych, także w budynku klasztornym. Z „Górki” można było podziwiać widoki na Gubałówkę i na Giewont.
Już początek pobytu w Zakopanem okazał się pechowy. W drodze z dworca kolejowego na „Górkę” w mojej wypchanej torbie podróżnej popsuł się suwak, co bardzo utrudniło dźwiganie bagażu. Nie byliśmy na to przygotowani. Nie mieliśmy zapasowych toreb. Na wyjazd zabrałem buty nadające się do “deptania” Krupówek i na spacery w dolinach.
Zwiedzanie Zakopanego rozpoczęliśmy od wjazdu kolejką na Gubałówkę, a w następnym dniu pojechaliśmy kolejką linową na Kasprowy Wierch. W kolejnych dniach Mirosław zaproponował wyprawę na Halę Stoły leżącą nad Doliną Kościeliską. Hala Stoły położona jest na wysokości 1340 m n.p.m Dojście do niej wymagało dużego wysiłku i obuwia dostosowanego do górskich wędrówek. Cały obszar Hali wynosi 36,5 ha, w tym pastwiska 6,5 ha. Na wapiennych skałach znajdują się skupiska roślin alpejskich i ciekawe okazy wysokogórskiej flory i fauny, warto więc spróbować wspinaczki. W sklepach Zakopanego próbowaliśmy zakupić obuwie nadające się do wspinaczek wysokogórskich. Nie było jednak wyboru. W jednym ze sklepów znaleźliśmy obuwie sportowe z miękkiej czarnej skóry, ale co najmniej o jeden numer za małe. Były bardzo wygodne, cisnęły jednak duży palec lewej nogi. Mimo to zdecydowaliśmy się je kupić. Na Halę Stoły dotarliśmy z obolałymi nogami, ale rozciągające się stamtąd widoki, orle gniazda i spotkane po drodze zwierzęta częściowo rekompensowały ból. Do dziś trudy tej wyprawy przypomina mi duży palec u nogi, który, po zejściu paznokcia, do dziś pozostaje niedokrwiony.
Mój brat był także kibicem sportowym i gdy tylko mógł, kibicował polskim zespołom.