Naczynie gliniane, wypełnione po brzegi Bożą łaską – Siostra M. Marisława Ostrowska CSSF

       Jestem felicjanką i sam ten fakt sprawił, że w historię mojego powołania wpisali się Ojcowie Jezuici. Inaczej być nie mogło, bo przecież są  miasta, parafię, w których współpracujemy z Towarzystwem Jezusowym. Są  naszymi  profesorami, wykładowcami na uczelniach polskich i za graniczą. Przewodniczą  naszym  rekolekcją, są  spowiednikami i można wymieniać jeszcze więcej. Ale  nie  o to chodzi. Spotkałam   wielu jezuitów i jestem wdzięczna i  dumna, że  między innymi i  oni  towarzyszyli na  drodze  mojego  powołania /jako spowiednicy,  profesorowie, rekolekcjoniści/, że  dane  mi  było  razem z  nimi pracować w  duszpasterstwie.

Z Ojcem Mirosławem Paciuszkiewiczem spotkałam się w parafii św. Andrzeja Boboli, w sanktuarium przy  ulicy Rakowieckiej, w Warszawie. Pracowałam jako  katechetka. Już wtedy  nie pełnił posługi proboszcza.  Ale  tak  mocno wrósł  wcześniej w  parafię św. Andrzeja,  ze  swoim kapłaństwem obejmował wszystkich, którzy  stawali  na  jego  drodze, a jeśli  nie, to  ich  szukał. Jezuita, oddany  bez  reszty  swemu  Panu. Będący  tam, gdzie On i  ludzie  go potrzebowali. Dobry  spowiednik,  mający  zawsze czas, oddający  grzesznika w  ramiona  Miłosiernego Ojca. Wskazujący drogę  do świętości, do doświadczenia  bycia w pełni  dzieckiem  Boga. Co  dwa tygodnie  klękałam przy  kratkach  konfesjonału, w którym Ojciec Mirosław był po  drugiej  stronie. Przez  jego  pośrednictwo  było  mi  dane zanurzać  się  w Jezusowe miłosierdzie i  je wychwalać. Doświadczać, korzystać  z  jego  mądrości, bo  był Bożym i  mądrym   kapłanem. A warto  zauważyć, że te dwa przymioty  nie zawsze idą w parze, nie zawsze się uzupełniają. Był  taki  okres  w moim życiu,  że  zmagałam się z problemem  cierpienia duchowego  i  fizycznego. Za wiele  pytań stawiałam Panu  Bogu i  w tym  wszystkim  się  gubiłam. Trudno  mi  było   przyjąć cierpienie  jako  dar  od  samego Boga.  Ojciec Mirosław bardzo  prostym  stwierdzeniem  wprowadził mnie  na właściwą  drogę. Powiedział: „Popatrz, święci pragnęli  cierpieć z  miłości  do  Boga, a  my… jeszcze  nam do  nich trochę  brakuje, a więc  krok, za  krokiem do przodu –  i  dodał –  chyba, że nie masz aspiracji  być święta. A  resztę  niech dopowie ci św. Andrzej Bobola”.

Ojciec Mirosław Paciuszkiewicz był przy  sanktuarium i  w sanktuarium. Często  go  spotykałam  w tych  miejscach. W   kontaktach z  ludźmi,  aż  do  bólu  był  prosty i bezpośredni. Przy  nim można było  prawdziwie  czuć  się  wolnym , otwartym i  szczęśliwym. Jego  spokój, pogodna twarz, głębokie spojrzenie do  tego zachęcały. On  miał charyzmę  przyciągania ludzi  do Jezusa. W tak  prosty  sposób  potrafił  dzielić się  swoimi troskami,  niepokojami, planami i radościami. Miałam  wrażenie, a raczej  byłam tego  pewna, że kult św. Andrzeja Boboli i duszpasterstwo małżeństw niesakramentalnych były „oczkiem” w jego  posłudze  duszpasterskiej. Tak  bardzo zależało  mu na tym,  aby  każdy, znalazł swoje miejsce w Kościele, był  w nim  oczekiwany  i  kochany. Wiedział, że  dla  Jezusa  nie  ma rzeczy  niemożliwych.

Kiedy spotkałam Ojca Mirosława Paciuszkiewicza był już posunięty  w latach, ale  niejeden  młody  kapłan, zakonnik, mógł od niego uczyć  się być „ młodym duchowo, „świeżym jak poranna rosa” w oddaniu się Jezusowi i  w  posłudze  kapłańskiej. Ołtarz, konfesjonał, zanurzenie w modlitwę, spotkania z ludźmi, prostota życia, a jednocześnie „Boża wielkość”, to coś, co  czyniło go Człowiekiem Bożym. No  cóż udało  mu  się  być prawdziwym Jezuitą. Dlaczego? Pozwolił Chrystusowi odbić  w sobie  Jego  oblicze. Autentyczny Towarzysz Jezusa.

Dziękuję Dobremu Bogu, że  dane  mi było duchowo  dorastać przy  Ojcu  Mirosławie. Szkoda, że  nie  dłużej. Choć  to  nie  koniec, bo  jest przecież „Świętych Obcowanie”.

A tak na  koniec, gdybym  miała w  jednym, a może w dwóch  zdaniach zamknąć  całe życie Ojca Mirosława Paciuszkiewicza, to  zrobiłabym  tak. „Naczynie  gliniane, wypełnione po  brzegi Bożą łaską. Mądry i  Boży  mąż, prawdziwy towarzysz Jezusa”.